14 lutego, 16:10
Wracamy. Jedziemy już 6 godzin autobusem, jeszcze, jak mówią z właściwą sobie precyzją, między godziną a dwiema.
Podsumowując nasze „wakacje” – było gorąco, ale też orzeźwiająco, były komary, ale nie więcej niż w Lindzie. Ubrania szybko schły po wypraniu, był cały czas prąd (nie wiemy jak w Lindzie, więc nasz wykres będzie miał dziurę;(), było trochę po zwykłemu, trochę po luksusowemu; było naprawdę odświeżająco. (A, no i Kevin okazał się Kelvinem:p Wysłał nam swoje imię i nazwisko, żeby go znaleźć na facebooku, to nam podeśle swoją muzykę.)
Jutro od 8 znów uczymy.
Trzeba ogarnąć masy zdjęć, zgrać, co trzeba, i zatopić się z powrotem w ostatnie dwa tygodnie działania w Mujo’s Sky Limit.
***
Do Lindy podrzucił nas ksiądz (z Kanady, jest w Afryce od lat 80., a do siebie wraca za 2 miesiace…), któremu wiozlysmy coś od siostry Klary z Livingstone. Zaproponował podwózkę, to super, jedziemy. Jednak jak droga się już dluzyla, to wydawał się być bardzo zaskoczony i trochę przestraszony, że to tak daleko i mówił, że nigdy tu nie był. My jednak na szczęście już kojarzymy całą trasę, to trafiliśmy bez problemu.
Po drodze pustki. Jednak wjeżdżamy do Lindy i nagle – tłumy ludzi. Nocne życie po prostu:p Tylko świateł brak. Jednak jesteśmy u siebie. Znane stragany, domki, rude dziurawe drogi. Jak super, że w końcu swojsko. Ostatnia prosta piechotą.
Zapadła mi w pamięć jednak reakcja księdza – wow, you live really in the bush.
.
15 lutego, środa, 10:50
Tutaj w Zambii też mają coś takiego jak Career Day. Czyli coś jak dzień kariery zawodowej.
Rano Monika stęskniona za dziećmi wygląda na nasz plac i dziwi się, czemu nie mają mundurków? To jest bardzo przestrzegane tu, raz nawet dziewczyna która przyszła w innym ubraniu została wyrzucona z klasy. Tylko piątek jest dniem dowolnego ubioru, chyba coś na kształt casual Friday.
Więc Monia poszła się zapytać Johna, o co chodzi. Okazało się właśnie, że jest Dzień Kariery i dzieci miały przyjść ubrane w strój, który odzwierciedla zawód, jaki chciałyby w przyszłości uprawiać. 🙂
Tak niektórzy chodzą dziś na biało (lekarze), ktoś w garniaku (manager), Melody z 7 klasy przyszła w ładnej sukience i błyszczącej narzucie, chce być divą. Niektórzy mówią, że chcą być nauczycielami.
***
Jako że środa, to dzień zabaw na świeżym powietrzu. Więc i musi być słońce;D
Ja położyłam się w przerwie przed i… zasnęłam. Więc mnie ominęły tańce i hulanki. Nie wiem jak ja mogłam spać z tymi krzykami za oknem (bez szyby).
Obudziła mnie dopiero ulewa. Taka porządna. Hałas ogromny. Wyglądam, dzieci chowają się do klas, niektóre biegają po deszczu. Myślę – zakładam pelerynę, pod nią aparat i idę do nich. Monika gdzieś tam przemykała.
Oczywiście radocha, że deszcz. (i z mojej białej peleryny). Ale co tam. Robię jakieś zdjecia. Niektóre klasy – podłoga zalana (czyli cała w rudej wodzie). Ktoś wymiata ta wodę miotłą. Patrzę – idzie teacher Male. I krzyczy „Go to class!” Dziwię się, dlaczego. Widzę też, że dzieci się chowają. Pytam je, czemu. Bo właśnie teacher Male nie pozwala się bawić na deszczu. I bije. Po chwili sama widzę, jak bije po rękach kijem, jak któreś wystawia na deszcz. „Don’t play with the rain! „. Nie możecie. Nie wiem, dlaczego.
…
Dziś bez puenty.